Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/492

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   484   —

zywany przez Murzynów przedmiot — i wielkie zdziwienie odbiło się na jego twarzy.
— Poproście tu kapitana — rzekł.
Lecz zanim Murzyni dobiegli, kapitan ukazał się przed namiotem, wybierał się bowiem na antylopy.
— Patrz, Glen — rzekł doktór, wskazując ręką w górę.
Kapitan zadarł z kolei głowę, przysłonił oczy ręką i zdziwił się niemniej od doktora.
— Latawiec! — zawołał.
— Tak, ale Murzyni nie puszczają latawców, więc skąd się tu wziął?
— Chyba jakaś osada białych znajduje się w pobliżu lub jakaś misya?…
— Trzeci dzień wiatr wieje z zachodu, czyli ze stron nieznanych i prawdopodobnie tak samo niezaludnionych, jak ta dżungla. Wiesz zresztą, że tu niema żadnych osad ani misyi.
— To rzeczywiście ciekawe…
— Trzeba koniecznie zdjąć tego latawca…
— Trzeba. Może się dowiemy, skąd pochodzi.
Kapitan dał rozkaz. Drzewo miało kilkadziesiąt metrów wysokości, ale Murzyni wdrapali się natychmiast na szczyt, zdjęli ostrożnie uwięzionego latawca i oddali go w ręce doktora, który, spojrzawszy nań, rzekł:
— Są jakieś napisy… Zobaczmy…
I, przymrużywszy oczy, jął czytać.
Nagle twarz mu się zmieniła, ręce zadrżały.
— Glen — rzekł — weź to, przeczytaj i upewnij