Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/491

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   483   —

I nie przyszło im nawet do głowy, by dzieci, uwięzione w odległym Chartumie, mogły pojawić się w tych stronach. Często jednak rozmawiali o nich wieczorami, po ukończonych pracach dziennych, albowiem doktór nie mógł żadną miarą zapomnieć małej ślicznej dziewczynki.
Tymczasem wyprawa posuwała się coraz dalej. Po dłuższym pobycie na wschodnich stokach Kilima-Ndżaro, po zbadaniu górnego biegu rzek Sabaki i Tany, oraz gór Kenia, kapitan i doktór wykręcili w kierunku północnym i po przebyciu bagnistej Guasso-Nyjro, weszli na obszerną równinę, bezludną, a zamieszkaną tylko przez niezliczone stada antylop. Po trzech przeszło miesiącach podróży ludziom należał się dłuższy wypoczynek, więc kapitan Glen, odkrywszy niewielkie jeziorko, obfitujące w zdrową, brunatną wodę, kazał rozbić nad niem namioty i zapowiedział dziesięciodniowy postój.
W czasie postoju biali zajmowali się polowaniem i porządkowaniem notat geograficznych i przyrodniczych, a Murzyni oddawali się słodkiemu zawsze dla nich próżnowaniu. Otóż zdarzyło się pewnego dnia, że doktór Clary, wstawszy rano i zbliżywszy się do brzegu, ujrzał kilkunastu Zanzybarczyków z karawany, spoglądających z zadartemi głowami na wierzchołek wysokiego drzewa i powtarzających w kółko:
— Ndege? — akuna ndege! — Ndege? (Ptak? — nie ptak! — ptak?)
Doktór miał krótki wzrok, więc posłał do namiotu po szkła polowe, następnie spojrzał przez nie na uka-