Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   265   —

i przeczekać całą massikę[1]. Niejedna nie wytrzymałaby i dziesiątej części tych trudów, ale trzeba, aby wypoczęła! Po takiej nocy inna dostałaby natychmiast febry, a ona — jak to sobie śpi doskonale! Chwała Bogu!
I myśli te wprawiły go w doskonały humor, to też, spoglądając z góry na główkę Nel, opartą na jego piersiach, mówił sobie wesoło, ale zarazem nie bez pewnego zdziwienia:
— Szczególna jednak rzecz, jak ja tę małą muchę lubię! Co prawda, lubiłem ją zawsze, ale teraz to coraz więcej!
I nie wiedząc, jak sobie tak osobliwy objaw wytłumaczyć, wpadł na następujące przypuszczenie:
— To pewno dlatego, żeśmy tyle razem przeszli i że ona jest na mojej opiece.
Tymczasem trzymał tę »muchę« z wielką ostrożnością prawą ręką za pasek, żeby mu nie zleciała z siodła i nie potłukła sobie noska. Posuwali się noga za nogą i w milczeniu, tylko Kali podśpiewywał sobie pod nosem na chwałę Stasia:
— Pan wielki zabić Gebhra, zabić lwa i bawołu! yah! pan wielki zabić jeszcze dużo lwów! yah! Mnóstwo mięsa! mnóstwo mięsa! yah! yah!…
— Kali, — zapytał cicho Staś — czy Wa-hima polują na lwy?

— Wa-hima bać się lwów, ale Wa-hima kopać głębokie doły i jeśli lew w nocy wpadnie, to Wa-hima śmiać się.

  1. Wiosenna pora dżdżysta.