Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   264   —

— A co ona przez ten czas je?
— Samiec ją karmi. Lata ciągle naokoło i przynosi jej rozmaite jagody.
— A czy jej pozwala spać? — pytała dalej sennym głosem.
Staś uśmiechnął się.
— Jeśli pani Tukanowa ma taką ochotę, jak ty w tej chwili, to jej pozwala.
Jakoż w chłodnym wąwozie począł dziewczynkę morzyć nieprzeparty sen, gdyż od rana do wczesnego południa zamało jej było wypoczynku. Staś miał szczerą chęć pójść za jej przykładem, lecz nie mógł, ponieważ musiał ją trzymać, obawiając się, by nie spadła, a przytem było mu ogromnie niewygodnie siedzieć po męsku na płaskiem i szerokiem siodle, jakie Hatim wraz z Teki Samalą urządzili dla małej jeszcze w Faszodzie. Nie śmiał jednak poruszać się i prowadził konia jak najwolniej, by jej nie rozbudzić.
Ona tymczasem, przechyliwszy się w tył, oparła mu główkę na ramieniu i rozespała się na dobre.
Ale oddychała tak równo i spokojnie, ze Staś przestał żałować ostatniego proszku chininy. Czuł, słuchając jej oddechu, że niebezpieczeństwo febry zostało na razie usunięte, i tak począł rozmyślać:
— Wąwóz idzie ciągle w górę, a teraz nawet dość stromo. Jesteśmy coraz wyżej i kraj jest coraz suchszy. Trzeba tylko będzie znaleźć jakie miejsce wyniosłe, doskonale zasłonięte, przy bystrej wodzie, tam się rozgospodarzyć, dać małej parę tygodni wypoczynku, a może