Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   258   —

przy mocnem świetle dziennem Nel miała twarz poprostu chorą, i po raz pierwszy zrozumiał jasno, że jeśli tak dalej pójdzie, to biedne dziecko nie tylko może, ale i musi umrzeć. I na tę myśl zadygotały pod nim nogi, albowiem poczuł nagle, że w razie jej śmierci on także nie miałby ani po co żyć, ani po co wracać do Port-Saidu.
— Bo cóżbym wtedy miał do roboty? — pomyślał.
Na chwilę odwrócił się, by Nel nie dostrzegła w jego oczach żalu i lęku, a następnie poszedł do złożonych pod drzewem rzeczy, odrzucił wojłok, którym była okryta szkatułka z nabojami, otworzył ją i począł czegoś szukać. Chował tam w małej szklanej flaszce ostatni proszek chininy i strzegł go, jak oka w głowie, na »czarną godzinę«, to jest na wypadek, gdyby Nel dostała febry. Ale teraz był prawie pewien, że po takiej nocy pierwszy atak przyjdzie niezawodnie, więc postanowił mu zapobiedz. Czynił to z ciężkiem sercem, myśląc o tem, co będzie później, i gdyby nie to, że mężczyźnie i naczelnikowi karawany nie wypadało płakać, byłby się nad tym ostatnim proszkiem rozpłakał.
Więc, chcąc pokryć wzruszenie, przybrał wielce surową minę i wróciwszy do dziewczynki, rzekł:
— Nel, weź przed jedzeniem resztę chininy.
Ona zaś spytała:
— A jeśli ty dostaniesz febry?
— To się będę trząsł. Weź, mówię ci.
Wzięła bez dalszego oporu, albowiem od czasu,