Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   188   —

zarobić, ani uprosić, a musiał pracować, jak niewolnik przy jukach, które przygotowywano do podróży, co przychodziło mu tem trudniej, że z głodu i zmęczenia osłabł bardzo. Był już pewien, że w drodze umrze, jeśli nie pod korbaczem Gebhra, to z wycieńczenia.
Na szczęście Grek, który miał dobre serce, przyszedł przed wieczorem odwiedzić dzieci i pożegnać, a zarazem opatrzyć je na drogę. Przyniósł im także kilka proszków chininy, a oprócz tego trochę paciorków szklanych i trochę żywności. Przedewszystkiem jednak, dowiedziawszy się o chorobie Idrysa, zwrócił się do Gebhra, oraz Chamisa i Beduinów.
— Wiedzcie, — rzekł im — że przychodzę tu z rozkazu Mahdiego.
A gdy, słysząc to, uderzyli czołem, tak mówił dalej:
— Macie w drodze żywić dzieci i obchodzić się z niemi dobrze. Mają one zdać sprawę z waszego postępowania Smainowi, Smain zaś napisze o tem do proroka. Jeśli przyjdzie tu na was jakakolwiek skarga, następna poczta przywiezie wam wyrok śmierci.
Nowy pokłon był jedyną odpowiedzią na te słowa, przyczem Gebhr i Chamis mieli miny psów, którym nałożono kaganiec.
Grek zaś kazał im pójść precz, poczem tak odezwał się po angielsku do dzieci:
— Zmyśliłem to wszystko, gdyż Mahdi nie wydał co do was żadnych nowych rozkazów. Ale ponieważ powiedział, że macie jechać do Faszody, więc trzeba, żebyście mogli do niej żywi dojechać. Liczę też i na to,