Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   108   —

jakby chciał pokazać dobrze Sudańczykom i Beduinom swój straszliwy »garnitur« i powiedzieć im:
— Patrzcie! oto, czem będę bronił dzieci.
Oni zaś cofnęli się pośpiesznie, albowiem naprzód wiedzieli, że Saba uratował im życie, a powtóre było rzeczą jasną, że, ktoby zbliżył się w tej chwili do Nel, temu rozwścieczony mastyf utopiłby natychmiast kły w gardle. Więc stali bezradni, spoglądając na się niepewnym wzrokiem i jakby pytając jeden drugiego, co obecnie należy czynić.
Wahanie się ich trwało tak długo, że Nel miała dość czasu, by zawołać starą Dinah i kazać jej porozcinać więzy Stasia. Wtedy chłopiec wstał i, trzymając dłoń na głowie Saby, zwrócił się do napastników:
— Nie chciałem pozabijać was, tylko wielbłądy — rzekł przez zaciśnięte zęby.
Lecz i ta wiadomość przeraziła tak Arabów, że byliby się niezawodnie rzucili znów na Stasia, gdyby nie płonące oczy i nie zjeżona jeszcze sierść Saby. Gebhr chciał nawet skoczyć ku niemu, ale jedno głuche warknięcie przykuło go na miejscu.
Nastała chwila milczenia, — poczem zabrzmiał donośny głos Idrysa:
— W drogę! w drogę!