Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z ładunkami, leżącą między nim a Chamisem, tak blizko, że dość było wyciągnąć rękę.
Serce poczęło mu bić, jak młotem. Gdyby mógł dorwać się do strzelby i ładunków, stałby się poprostu panem położenia. Dość było w takim razie wysunąć się cicho z wnęku, ukryć się o jakie kilkadziesiąt kroków między złamami kamieni i stamtąd pilnować wyjścia.
— Sudańczycy i Beduini — myślał — gdy zbudzą się i spostrzegą, że mnie niema, wypadną razem z jaskini, ale wówczas dwoma strzałami powalę dwóch pierwszych, a zanim drudzy nadbiegną, strzelba znów będzie nabita. Zostanie Chamis, ale z tym łatwo dam sobie rady.
Tu wyobraził sobie cztery trupy, leżące we krwi, i jednakże strach i zgroza chwyciły go za piersi. Zamordować czterech ludzi! Wprawdzie są to łotry, ale w każdym razie, to rzecz przerażająca. Przypomniał sobie, jak raz w Port-Saidzie zobaczył robotnika-fellaha, zabitego przez korbę parowej pogłębiarki, i jakie straszne wrażenie zrobił na nim ten drgający w czerwonej kałuży szczątek ludzki. I wzdrygnął się na samo wspomnienie. A teraz trzebaby czterech!… I grzech i okropność!… Nie, nie! tego nigdy nie potrafi uczynić.
Począł się bić z myślami. Dla siebie-by tego nie zrobił — tak! Ale tu chodzi o Nel, chodzi o jej obronę, o ocalenie i o jej życie, bo przecież ona tego wszystkiego nie wytrzyma i umrze z pewnością, albo w drodze, albo wśród dzikich i rozbestwionych hord derwi-