Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

byście go potem przysypali piaskiem, hyeny go wygrzebią, pogoń znajdzie jego kości i będzie wiedziała, że nie przeprawiliśmy się przez Nil, lecz uciekaliśmy z tej strony. Niech leci za nami. Ilekroć Beduini pojadą po wodę, a my się skryjemy w jakim wąwozie, możecie być pewni, że pies zostanie przy dzieciach. Allah!
— Lepiej, że teraz przyleciał, bo inaczej byłby prowadził pogoń naszym śladem aż do Berberu. Karmić go nie potrzebujecie, gdyż, jeśli mu resztek po nas nie starczy, to o hyenę, albo szakala nie będzie mu trudno. Zostawcie go w spokoju, mówię wam, i nie traćmy czasu na gadanie.
— Może masz słuszność — rzekł Idrys.
— Jeśli mam słuszność, to mu dam i wody, aby sam nie latał do Nilu i nie pokazywał się w wioskach.
W ten sposób został rozstrzygnięty los Saby, który, wypocząwszy nieco i pożywiwszy się należycie, wychłeptał w mgnieniu oka miskę wody i puścił się z nowemi siłami za karawaną.
Wjechali teraz na wysoką płaszczyznę, na której wiatr pomarszczył piasek i z której widać było na obie strony ogromną przestrzeń pustyni. Niebo przybrało barwę muszli perłowej. Lekkie chmurki, zgromadzone na wschodzie, mieniły się, jak opale, poczem nagle zabarwiły się złotem. Strzelił jeden promień, potem drugi — i słońce, jak zwykle w krajach południowych, w których niema prawie zmierzchu i świtu, nie wzeszło, ale wybuchnęło z za obłoków, jak słup ognia, i zalało jasnem światłem widnokrąg. Poweselało niebo, poweselała zie-