Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mia i niezmierne obszary piaszczyste odkryły się oczom ludzkim.
— Musimy pędzić, — rzekł Idrys, bo stąd widać nas z daleka.
Jakoż wypoczęte i napojone wielbłądy pędziły z szybkością gazeli. Saba pozostał za nimi, ale nie było obawy, by się zabłąkał i nie zjawił na pierwszym popasie. Dromader, na którym jechał Idrys ze Stasiem, biegł tuż obok wierzchowca Nel, tak, że dzieci mogły rozmawiać swobodnie. Siedzenie, które wymościli Sudańczycy, okazało się wyborne i dziewczynka wyglądała w niem rzeczywiście, jak ptaszek w gniazdku. Nie mogła spaść, nawet śpiąc, i jazda męczyła ją daleko mniej, niż w nocy. Jasne światło dzienne dodało obojgu dzieciom otuchy. W serce Stasia wstąpiła nadzieja, że skoro Saba ich doścignął, to i pogoń potrafi uczynić to samo. Tą nadzieją podzielił się natychmiast z Nel, która uśmiechnęła się do niego po raz pierwszy od chwili porwania.
— A kiedy nas dogonią? — spytała po francusku, by Idrys nie mógł ich zrozumieć.
— Nie wiem. Może dziś jeszcze, może jutro, może za dwa lub trzy dni.
— Ale nie będziemy jechali z powrotem na wielbłądach?
— Nie. Dojedziemy tylko do Nilu, a Nilem do El-Wasta.
— To dobrze — oj, dobrze!
Biedna Nel, która tak lubiła poprzednio tę jazdę, miała jej teraz widocznie dosyć.