Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To pomysł Stasia, ale ja go oduczę takich pomysłów.
— Nie spodziewałem się tego po nim — odpowiedział ojciec Nel.
Lecz po chwili zapytał:
— No, a cóż Chamis?
— Albo ich nie zastał i nie wie, co począć, albo pojechał za nimi.
— Tak i ja myślę.
I w godzinę później wyruszyli do Medinet. W namiotach dowiedzieli się, że niema i wielbłądników, a na stacyi potwierdzono, że Chamis wyjechał z dziećmi do El-Gharak. Sprawa przedstawiala się coraz ciemniej i rozjaśnić ją można było tylko w El-Gharak.
Jakoż dopiero na tej stacyi zaczęła się odsłaniać straszliwa prawda.
Zawiadowca, ten sam zaspany w ciemnych okularach i czerwonym fezie Egipcyanin, opowiedział im, że widział chłopca około lat czternastu i ośmioletnią dziewczynkę z niemłodą murzynką, którzy pojechali na pustynię. Nie pamięta, czy wielbłądów było razem osiem, czy dziewięć, ale zauważył, że jeden był objuczony, jak do dalekiej drogi, a dwaj Beduini mieli także duże juki przy siodłach — przypomina też sobie, że, gdy przypatrywał się karawanie, jeden z wielbłądników, Sudańczyk, rzekł mu, że to są dzieci Anglików, którzy przedtem wyjechali do Wadi-Rayan.
— Czy ci Anglicy wrócili? — zapytał pan Tarkowski.
— Tak jest. Wrócili jeszcze wczoraj z dwoma