Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chamis puścił obrożę, za którą przytrzymywał brytana, a ów, poczuwszy, że jest wolny, począł machać ogonem, łasić się do pana Tarkowskiego, z którym poznał się już dobrze poprzednio, i poszczekiwać z radości.
Dzieci patrzyły z podziwem, przy blasku księżyca, na jego potężny okrągły łeb, ze zwieszonemi wargami, na grube łapy, na potężną postać, przypominającą naprawdę postać lwa płowo-żółtą maścią całego ciała. Nic podobnego nie widziały dotąd w życiu.
— Z takim psem możnaby bezpiecznie przejść Afrykę — zawołał Staś.
— Spytaj się go, czyby potrafił zaaportować nosorożca — rzekł pan Tarkowski.
Sabà nie mógłby wprawdzie odpowiedzieć na to pytanie, ale natomiast machał ogonem coraz weselej i garnął się do ludzi tak serdecznie, że Nel odrazu przestała się go bać i poczęła go głaskać po głowie.
— Sabà, miły, kochany Sabà.
Pan Rawlison pochylił się nad nim, podniósł jego łeb ku twarzyczce dziewczynki i rzekł:
— Sabà, przypatrz się tej panience. Oto twoja pani! Masz jej słuchać i strzedz — rozumiesz?
— Wow! — ozwał się na to basem Sabà, jakby rzeczywiście zrozumiał, o co chodzi.
I zrozumiał nawet lepiej, niż można się było spodziewać, gdyż, korzystając z tego, że głowa jego znajdowała się prawie na wysokości twarzy dziewczynki, polizał na znak hołdu swym szerokim ozorem jej nosek i policzki.