Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to Pan Bóg jeden wie... Lepiej o tem nie wspominać... Zrobiła mi po prostu niespodziankę swoim powrotem do zdrowia, ale też jeśli Bóg da doczekać wiosny, zrobię i ja jej niespodziankę, z której będzie rada.
— Jej niema z kim porównać — odpowiedział Świrski.
Tu, zatrzymawszy się znowu, rzekł jakby z pewnem zdziwieniem:
— I, jak Boga kocham, ile w niej przytem prostoty!
Przez jakiś czas szli w milczeniu, następnie Połaniecki począł wypytywać Świrskiego o wyjazd.
— Zatrzymam się ze trzy tygodnie we Florencyi — odrzekł malarz. — Mam tam jakąś robotę. Prócz tego, stęskniłem się do światła na San-Miniato, do Ginewry, w której się niegdyś kochałem, i do Cimabuego. Pamiętasz pan w Santa Maria Novella, w kaplicy Rucellai?... Po trzech tygodniach pojadę do Rzymu. Właśnie chciałem o tem z panem pogadać, bo dziś rano był u mnie Zawiłek z propozycyą, żebyśmy znów jechali razem.
— A! — rzekł Połaniecki. — I zgodziłeś się pan?
— Nie miałem serca odmówić, choć — między nami — on bywa czasem ciężki. Pan przecie wiesz, jak go pokochałem i jak mu współczułem, więc samemu mi przykro to mówić, ale bywa bestya ciężka!... Co tu gadać: zmienił się ogromnie! Na chrzcinach powiedziałem pani, że on chwilami wydaje mi się, jak kosztowne naczynie — rozbite. I to prawda! Albo to ja raz widziałem, jak on się męczył nad tymi listami, w których chciał opisywać dla pani Włochy. Chodził całemi godzi-