Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

warzystwie kolejowego służącego, któremu oddawał bilet i pieniądze z poleceniem wyekspedyowania rzeczy. Przybrany w długi płaszcz z peleryną i w miękki filcowy kapelusz, wyglądał razem ze swymi długimi faworytami i ze złotymi binoklami na jakiegoś podróżującego dyplomatę. Połaniecki też łudził się, że Maszko okaże nadzwyczajną radość z jego przybycia. Maszko, ujrzawszy go, rzekł wprawdzie: „Ach, jakżem ci wdzięczny, żeś przyszedł!“ — ale jakby z pewną niedbałością i z pośpiechem, zwykłym u ludzi, którzy wyjeżdżają.
— No — ozwał się, rozglądając się po sali — wszystko załatwione! Ale gdzie to są moje ręczne pakunki! — A są! — Dobrze!
Poczem zwrócił się do Połanieckiego i powtórzył:
— Dziękuję ci, żeś przyszedł. Zróbże mi w takim razie jeszcze jedną łaskę i odwieź żonę do domu, albo przynajmniej wyjdź z nią razem i pomóż jej odnaleźć powóz. Tereniu, pan Połaniecki odwiezie cię do domu. Mój drogi, choć na chwilę, mam ci jeszcze coś powiedzieć.
I wziąwszy Połanieckiego na bok, począł mówić gorączkowo:
— Odwieź ją koniecznie. Ja swój wyjazd upozorowałem, ale ty, tak, mimochodem, powiedz jej, że dziwisz się, iż na tak krótko przed terminem sprawy wyjeżdżam, bo gdyby mnie jaki wypadek zatrzymał, sprawa musiałaby być przegrana. Chciałem u ciebie być, żeby cię właśnie o to prosić, ale, jak to wiesz... w dniu wyjazdu! Termin za tydzień!... Ja zachoruję; stanie za mnie mój dependent, który jest poczynającym adwoka-