Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się w nim budzić pewne politowanie dla Maszki. Pomyślał, że to jest człowiek, który wprawdzie szedł złą i gorączkową drogą, ale się namęczył i naszarpał, a w końcu ciężko przypłacił — że to wszystko, co się stało, było dawno do przewidzenia, jeżeli zatem ci, którzy to przewidywali, żyli z nim i przyjmowali go u siebie, nie powinni teraz okazywać mu pogardy w chwili upadku. Rozumiał też, ile Maszce sprawi przyjemności swojem przybyciem na kolej — i po chwili wahania — poszedł.
Po drodze przypomniał sobie, że prawdopodobnie znajdzie na dworcu i panią Maszkową, lecz wiedział, że i tak musi ją spotykać, a sądził, że cofnąć się z tego powodu byłoby jakiemś marnem tchórzostwem.
Z temi myślami wszedł na dworzec. W niewielkiej salce pierwszej klasy było już kilka osób i na stołach leżały całe stosy ręcznych tobołków, lecz nigdzie nie mógł dostrzedz Maszki, i dopiero rozejrzawszy się dokładnie, rozpoznał w młodej zakwefionej damie, siedzącej w kącie sali, panią Maszkową.
— Dobry wieczór — rzekł, zbliżywszy się ku niej. — Przychodzę pożegnać pani męża. Co się z nim dzieje?
Ona, skinąwszy mu lekko głową, odrzekła zwykłym sobie chłodnym głosikiem:
— Mój mąż kupuje bilety. Zaraz przyjdzie.
— Jakto bilety? Czyby i pani miała z nim jechać?
— Nie; mój mąż kupuje bilet.
Dalsza rozmowa w tych warunkach przedstawiała się dość trudno; po chwili jednak wszedł Maszko, w to-