Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I spojrzawszy na Połanieckiego, spostrzegł dopiero, że i jego twarz ma jakiś poważny, niemal surowy wyraz.
— Co to znaczy? — spytał — czy co się stało?
Połaniecki zaś, wziąwszy go za rękę, rzekł głosem wzruszonym i serdecznym:
— Mój panie Ignasiu, uważałem pana zawsze nietylko za wyjątkowy talent, ale i za wyjątkowy charakter. Mam panu oznajmić bardzo złe nowiny, ale jestem pewny, że znajdziesz w sobie dość siły i nie poddasz się nieszczęściu.
— Co się stało? — spytał, zmieniwszy się w jednej chwili na twarzy, Zawiłowski.
Połaniecki skinął na dorożkę i rzekł:
— Siadaj pan! ...Na most! — zawołał, zwracając się do woźnicy.
Poczem wydobył list Osnowskiego i oddał go Zawiłowskiemu.
Młody człowiek rozerwał pośpiesznie kopertę i zaczął czytać. Połaniecki z wielką tkliwością otoczył go ręką wpół, nie spuszczając oczu z jego twarzy. na której w miarę czytania odbijało się zdumienie, niewiara w to, co czytał, ogłuszenie, a przedewszystkiem przestrach bez granic. Policzki pobielały mu jak płótno, widać jednak było, że, odczuwając nieszczęście, nie ogarnia go jeszcze i nie rozumie dokładnie, spojrzał bowiem na Połanieckiego, jakby bezmyślnie, i spytał zająkliwym, cichym głosem:
— Jakże?... jakże ona mogła?...
Następnie, zdjąwszy kapelusz, począł wodzić ręką po włosach.