Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w przedpokoju głos malarza, lecz tak był zmordowany, iż przybycie jego sprawiło mu przykrość.
— Ten dopiero rozpuści język! — pomyślał z niechęcią — ten będzie gadał!
Postanowił jednak powiedzieć mu wszystko, bo rzecz i tak nie mogła utrzymać się w tajemnicy. Chodziło mu zaś o to, by Świrski, na wypadek przyjazdu do Buczynka, wiedział, jak zachować się względem Maryni. Omylił się zresztą, przypuszczając, że Świrski będzie go dobijał teoryami o niewdzięcznych sercach. Malarz wziął rzecz nie od strony ogólnych wywodów, ale od strony Zawiłowskiego. Na wywody miał przyjść czas później; obecnie słuchając Połanieckiego, powtarzał tylko: „A nieszczęście! a niech Bóg broni“ — chwilami zaś: „Niechże to piorun trzaśnie!...“ — przyczem jego herkulesowe pięście zaciskały się z gniewu.
Połaniecki zaś unosił się stosunkowo i napadał na pannę Castelli bez miłosierdzia, zapominając, że tem samem wydaje wyrok i na siebie. Wogóle jednak rozmowa uczyniła mu ulgę. Odzyskał wreszcie i zwykłą zaradność. Pomyślał, że Zawiłowskiego nie można jednak w takiej chwili opuszczać, począł więc prosić Świrskiego, by w zastępstwie odwiózł panią Emilię do Buczynka i wytłómaczył Maryni jego nieobecność powodami biurowymi. Świrski, który już nie miał po co jechać do Przytułowa, zgodził się najchętniej i gdy zamówiony przez Połanieckiego powóz nadjechał, obaj udali się do pani Emilii.
Praca, nie będąca w żadnym stosunku do jej sił, którą jako Siostra miłosierdzia musiała spełniać, sprowadziła na nią chorobę krzyża. Znaleźli ją wychudłą i zmie-