Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Siostra Aniela? To ta, którą mąż pani nazywa panią Emilią... Fra Angelico!... twarz zupełnie świętej. Śliczna twarz! Widziałem ją coś dwa razy u państwa. Ot, żeby taka nie była zakonnicą...
— I chore biedactwo. Prawie już nie może chodzić... Dostała ze zbytniej pracy choroby krzyża.
— Oj, to bieda — rzekł Świrski. — Będą państwo mieli profesora i tę biedaczkę... Jacy wy jednak jesteście dobrzy ludzie!
— To Stach! — odpowiedziała Marynia.
W tej chwili na końcu alei pojawił się Połaniecki — i spiesznym krokiem podszedł ku nim.
— Słyszałem, że pan dziś jedzie? — rzekł Świrski — zabierzemy się razem.
— Dobrze.
I zwróciwszy się do żony, rzekł:
— Maryniu, a czy nie dosyć chodziłaś? Chcesz się na mnie oprzeć?
Marynia wzięła go pod ramię i razem podeszli do werandy, poczem weszła do pokoju, by kazać podać popołudniową herbatę.
Połaniecki zaś zbliżył się żywo do Świrskiego:
— Odebrałem dziwną depeszę — rzekł — której nie chciałem pokazać przy żonie. Osnowski pyta mnie, gdzie jest Ignaś i wzywa, bym w jego sprawie przyjechał jutro do miasta. Co to może być?
— To dziwna rzecz — odpowiedział Świrski. — Mnie panna Ratkowska pisała, że tam się coś stało.
— Czyby kto zachorował?
— Toby wezwano wprost Zawiłowskiego... Gdy-