Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stko pozwolić, ale ja go nie biorę lekko. Gdybym po tem wszystkiem, com uświadomił, com przemyślał i com sobie powiedział, nie umiał nad sobą zapanować, byłbym ostatnim człowiekiem.
Tu, stanąwszy we drzwiach pokoju, który mu wskazał służący, spytał:
— Można?
— Proszę — ozwał się przecedzony głosik.
I po chwili znalazł się w buduarku pani Maszkowej.
— Wstąpiłem — rzekł, podając jej rękę — by się wytłómaczyć, że nie mogę być na podwieczorku. Muszę jechać do miasta.
Pani Maszkowa zaś stała przed nim z pochyloną nieco głową, ze spuszczonemi oczyma, zmieszana, pełna widocznej obawy, mając w postawie i wyrazie twarzy coś zrezygnowanej ofiary, która widzi, że stanowcza godzina nadeszła — i że nieszczęście stać się musi.
Nastrój ten ogarnął w jednej chwili i Połanieckiego, więc przysunąwszy się nagle, począł pytać stłumionym głosem:
— Pani się boi... Czemu pani się boi?