Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Topólka“ zaś odrzekła:
— Nie, nie! niech pan zostanie tak, jak pana poznałam.
Lecz pan Osnowski otoczył wpół ramieniem Zawiłowskiego i rzekł z tą poufałością dobrze wychowanego człowieka, który umie postawić od razu stosunki na bliższej i serdeczniejszej stopie:
— A, pochował nam się pan Ignaś, prawda? Ale ja mam na niego sposób: niech Linetka zacznie jego portret, to musi codzień przychodzić.
Pani Osnowska klasnęła w ręce:
— Jaki ten Józio rozumny, to aż dziw!
Jemu zaś rozpromieniła się cała twarz, że powiedział coś, co podobało się żonie, i począł powtarzać:
— Prawda? co! Moja droga Anetko, prawda?
— Ja już się przymawiałam — odpowiedziała miękkim głosem panna Castelli — ale bałam się naprzykrzać.
— Kiedy tylko pani rozkaże — odpowiedział Zawiłowski.
— Teraz dzień taki długi: to może o czwartej, po panu Kopowskim. Zresztą niedługo już skończę tego nieznośnego pana Kopowskiego.
— Wie pan, co ona powiedziała o panu Kopowskim? — zaczęła pani Broniczowa.
Lecz panna Castelli za nic nie pozwoliła jej powiedzieć, zresztą przeszkodził temu pan Pławicki, który właśnie w tej chwili nadszedł i rozbił towarzystwo. Pan Pławicki, poznawszy panią Anetę u Maryni, stracił dla niej głowę, do czego otwarcie się przyznawał, ona zaś