Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A Marynia poczęła się śmiać.
— Ja już to tłómaczyłam — i wyłajał mnie, i to bardzo! Widzi pan, co pan nabroił. Naprawdę, ma pan za co przepraszać.
— Więc przepraszam.
I chwyciwszy jej rękę, począł ją okrywać pocałunkami, a ona zostawiła mu ją zupełnie, powtarzając niby żartobliwie, ale ze wzruszeniem:
— A niedobry pan Stach, niedobry pan Stach!
Połaniecki dnia tego czuł na ustach, aż do chwili snu, ciepło ręki Maryni i nie myślał ani o Maszce, ani o Gątowskim, powtarzał sobie natomiast z wielką uporczywością:
— Czas to rozstrzygnąć...