Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gątowski jest... szlachcic, i oto, co w jego imieniu odpowiadam panu Maszce.
To rzekłszy, przedarł arkusik na cztery części i rzucił go na ziemię.
Rzecz nie była przewidziana. Kresowski począł się namyślać, czy pan Jamisz postępkiem swym nie ubliżył jego godności, jako świadka — i twarz poczęła mu w jednej chwili lodowacieć i ściągać się, jak u złego psa; ale Połanieckiemu, który pana Jamisza lubił, podobało się to jego oburzenie.
— Panie radco — rzekł dobitnie — pan Maszko jest pokrzywdzony w tak niebywały sposób, że nie może mniej wymagać, ale i ja, i pan Kresowski, przewidywaliśmy pańską odpowiedź, i zwiększa ona tylko szacunek, jaki dla pana mamy.
Radca Jamisz usiadł — i będąc nieco astmatykiem, oddychał czas jakiś ciężko; poczem uspokoił się i rzekł:
— Mógłbym panom zaofiarować przeproszenie ze strony pana Gątowskiego, ale całkiem w innych wyrazach; widzę jednak, że tracilibyśmy tylko czas, więc mówmy po prostu o zadośćuczynieniu z bronią w ręku. Za chwilę przyjdzie tu pan Wilkowski, drugi świadek Gątowskiego, i jeśli możecie poczekać, to ułożymy zaraz warunki.
— To się nazywa iść prosto do celu — rzekł Kresowski, całkiem pogodzony z panem Jamiszem.
— Ale się idzie z konieczności i ze smutnej konieczności — odpowiedział pan Jamisz.
Połaniecki spojrzał na zegarek.
— Ja muszę o jedenastej być w biurze — rzekł —