Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.6.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Furda!… — rzekł Sakowicz. — W Moskwie są ludzie…

— Cicho, no!… — przerwał Bogusław. — Miecznik nadchodzi Nie! to wiatr porusza okienicą. Dyabli nadali tę ciotkę dziewczyny… Kulwiec-Hypocentaurówna! Słyszał kto o czemś podobnem? Ale też i wygląda na Chimerę.

— Chcesz wasza książęca mość, to się z nią ożenię. Nie będzie wam zawadzać. Plaska nas zlutuje na poczekaniu.

— Dobrze. Dam jej jaworową łopatę na prezent ślubny, a tobie latarnię, żebyś jej miał czem świecić.

— Ale będę twoim wujaszkiem… Bogusiu.…

— Pamiętaj na Kastora! — odparł książe.

— Nie gładź Kastora, mój Polluksie, pod włos, bo może ugryść!

Dalszą rozmowę przerwało wejście miecznika i panny Kulwiecówny. Książe postąpił ku nim żywo, podpierając się czekanikiem. Sakowicz wstał.

— A co? można do Oleńki? — spytał książe.

Lecz miecznik tylko ręce rozłożył, a głowę spuścił na piersi.

— Mości książe! Synowica moja powiada, że jej testament pułkownika Billewicza zakazuje losem swym rozporządzać, a gdyby nawet nie zakazywał, tedyby za waszę książęcą mość, nie mając do niej serca, nie wyszła.

— Sakowicz! słyszysz? — ozwał się strasznym głosem Bogusław.

— O tym testamencie i ja wiedziałem, — mówił miecznik — alem w pierwszej chwili nie uważał go za niezwalczone impedimentum.