Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.3.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od kwater nadszedł, powiem, że pułkownik nie kazał puszczać…

— Tak będzie. Pilnuj!…

Tętent konia rozległ się za stodołą. Kmicic zerwał się i stanął w cieniu przy ścianie. Kosma i Damian zajęli miejsca tuż przy wejściu, jak dwa koty na mysz czyhające.

— Sam! — rzekł stary, zacierając ręce.

— Sam! — powtórzyli Kosma i Damian.

Tętent zbliżył się tuż i nagle ustał, natomiast za wierzejami rozległ się głos:

— Wyjdź tam który, konia potrzymać!

Stary skoczył żywo.

Nastała chwila ciszy, poczem czyhających w stodole doszła następująca rozmowa:

— To ty, Kiemlicz? Co u pioruna! czyś się wściekł, czyś zgłupiał?!… Noc! Müller śpi. Straż nie chce puszczać, mówią, że żaden oficer nie wyjeżdżał!… Coto jest?…

— Oficer tu czeka w stodole na waszę miłość. Przyjechał zaraz po odjeździe waszej miłości… i powiada, że się z waszą miłością zminął, więc czeka.

— Coto wszystko znaczy?… A jeniec?

— Wisi.

Wierzeje skrzypnęły i Kuklinowski wsunął się do stodoły, lecz zanim krok postąpił, dwie żelazne ręce porwały go za gardło i zdusiły krzyk przerażenia. Kosma i Damian z wprawą prawdziwych zbójców rzucili go na ziemię, klękli mu na piersiach, gniotąc je tak, aż żebra poczęły trzeszczeć i w mgnieniu oka zakneblowali mu usta.