Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.3.djvu/379

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mności świeciły, jak dwie gwiazdy, taka tlała w nich zawziętość i chęć zemsty. To co czynił teraz, było szaleństwem, które mógł życiem przypłacić. Ale właśnie życie jego składało się z szeregu takich szaleństw. Bok dolegał mu okrutnie, tak, że co chwila mimowoli chwytał się zań ręką, ale myślał o Kuklinowskim i gotów był czekać go, choćby do rana.

— Słuchajcie! — rzekł — czy jego Müller naprawdę wzywał?

— Nie — odrzekł stary. — To ja wymyśliłem, żeby łatwiej z tamtymi się sprawić. Z pięcioma trudnoby nam było we trzech, bo którykolwiek krzykby uczynił.

— To dobrze. On tu wróci sam, albo w kompanii. Jeśli będzie z nim kilku ludzi, tedy zaraz na nich uderzyć… Jego mnie zostawcie. Potem do koni!… Ma który pistolety?

— Ja mam — odrzekł Kosma.

— Dawaj! Nabity? podsypany?

— Tak jest.

— Dobrze. Jeśli wróci sam, wówczas natychmiast, jak wejdzie, skoczyć na niego i zatkać mu pysk. Możecie mu własną jego czapkę w pysk wcisnąć.

— Wedle rozkazu! — rzekł stary. — Wasza miłość pozwoli teraz tamtych obszukać? My chudopachołki…

To rzekłszy, wskazał na trupy leżące w słomie.

— Nie! Trzymać się w gotowości. Co przy Kuklinowskim znajdziecie, to będzie wasze!

— Jeśli on sam wróci, — rzekł stary — tedy niczego się nie boję. Stanę za wierzejami i choćby kto