Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.3.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Choćbyśmy też i nie radzi byli, — odpowiadał drugi — co robić przeciw takiej potędze? Z motyką się na słońce nie porwiemy…

Czasem też powoływano się na świeżą przysięgę. Kmicic burzył się, słuchając podobnych głosów i rozumowań, a raz, gdy pewien szlachcic mówił przy nim w zajeździe, że musi być wierny temu, komu poprzysiągł, pan Andrzej wykrzyknął i rzekł mu:

— Musisz mieć waćpan dwie gęby, jednę od prawdziwych, drugą od fałszywych przysiąg, boś i Janowi Kazimierzowi przysięgał!

Było przy tem wiele i innej szlachty, bo się to zdarzyło już niedaleko od Przasnysza. Usłyszawszy więc słowa Kmicica, poruszyli się wszyscy; na jednych twarzach znać było podziw dla śmiałości pana Andrzeja, inni zapłonili się, wreszcie najpoważniejszy rzekł:

— Nikt tu przysięgi dawnemu królowi nie łamał. Sam on nas uwolnił od niej, gdy z kraju zbiegł, do obrony jego się nie poczuwając.

— Bodaj was zabito! — zakrzyknął Kmicic. — A król Łokietek ileto razy musiał z kraju uchodzić, a przecie wrócił, bo go naród nie odstąpił, gdyż bojaźń Boża jeszcze w sercach była? Nie Jan Kazimierz zbiegł, jeno przedawczykowie od niego odbiegli i teraz go kąsają, by własne winy przed Bogiem i ludźmi koloryzować!

— Zaśmiele mówisz, młodziku. Zkądżeś jest, który nas, tutejszych ludzi, chcesz bojaźni Bożej uczyć? Patrz, aby cię Szwedzi nie usłyszeli!

— Kiedyście ciekawi, to wam powiem, żem jest z Prus Książęcych i do elektora należę… Ale z sarmackiej krwi pochodząc, do życzliwości się ku ojczy-