zapasy, żądano drugich; kto zaś nie płacił, temu przysyłano egzekucyą, która w trójnasób tyle brała.
Ale minęły dawne czasy! Każdy wyciągał się jak mógł, sobie od ust odejmował i dawał i płacił, narzekając i jęcząc, a w duszy myśląc, że dawniej bywało inaczej. Do oczu pocieszano się wszakże, iż gdy czasy wojenne przeminą, skończą się owe rekwizycye. Obiecywali to i sami Szwedzi, mówiąc, że niech jeno król cały kraj opanuje, zaraz poojcowsku rządzić zacznie.
Szlachcie, która odstąpiła własnego monarchy i ojczyzny, która przedtem, niedawno jeszcze, nazywała tyranem dobrego Jana Kazimierza, posądzając go, że do absolutum dominium dąży, która sprzeciwiała mu się we wszystkiem, protestując na sejmikach i sejmach, a w łaknieniu nowości i przemiany doszła do tego, że niemal bez oporu uznała panem najezdcę, byle mieć jakowąś odmianę — wstyd było teraz nawet i narzekać. Wszak Karol Gustaw uwolnił ich od tyrana, wszak dobrowolnie opuścili prawego monarchę, wszak mieli owę odmianę, której pożądali tak silnie.
Dlategoto nawet najpoufalsi nie mówili szczerze pomiędzy sobą, co o owej odmianie myślą, chętnie nakłaniając ucha tym, którzy twierdzili, że i zajazdy i rekwizycye i rabunki i konfiskaty tylko czasowe, a konieczne onera, które wnet przeminą, jak się Carolus Gustavus na polskim tronie upewni.
— Ciężko, panie bracie, ciężko, — mówił czasem szlachcic do szlachcica — ale taki powinniśmy być radzi z nowego pana. Potentat to i wojownik wielki; ukróci on Kozaków, Turczyna pohamuje i septentrionów od granic odżenie, a my ze Szwecyą we współce zakwitniem.