Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.3.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Głupiście! tu wyjścia niema, jeno bagna wkoło.

— A przecieśmy przyjechali.

— Bóg nas przeprowadził. Żywa dusza tu nie przyjdzie, ani nie wyjdzie, jeśli drogi nie zna.

— Po dniu znajdziem.

— Nie znajdziem, bo umyślnie nakluczono i ślady są mylne. Nie trzeba było chłopa puszczać.

— Wiadomo, że gościniec o dzień drogi — rzekł Biłous — i w tamtej stronie…

Tu wskazał palcem na wschodnią część lasu:

— Będziem jechali póki nie przejedziemy — ot co!

— To myślisz, żeś już pan, jak będziesz na trakcie? Lepsza ci tu kula rozbójnika, niż tam stryczek.

— Jakto, ojcze? — rzekł Biłous.

— Bo tam już pewno nas szukają.

— Kto, ojcze?

— Książe.

Tu Soroka umilkł nagle, a za nim umilkli i inni, jakby zdjęci przestrachem.

— Oj! — rzekł wreszcie Biłous. — Tu źle i tam źle; kruty ne werty!

— Nagnali nas jak siromachów w sieci; tu zbóje, a tam książe! — rzekł inny żołnierz.

— Niech ich tam piorun zapali! Wolę mieć sprawę ze zbójem niż z charakternikiem, — odpowiedział Biłous — bo że ten książe niesamowity, to niesamowity. Zawratyński to przecie z niedźwiedziem wpół się brał, a on mu szablę wydarł jako dziecku. Nie może inaczej być, tylko go zaczarował, bo i to jeszcze widziałem, że jak się potem na Witkowskiego rzucił, to w oczach urósł, jak sosna. Żeby nie to, nie byłby ja jego żywego puścił.

— I tak kiep z ciebie, żeś na niego nie skoczył.