Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.2.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Potocczyzna pocznie. Oni kupą chodzą, a Wazom wierni… i potężni… Koniecpolski, a Sobiescy także niewiadomo, jak się przechylą… Patrz i ucz się… Ot i duszność przeszła… Zrozumiałeś wszystko expedite?

— Tak jest. Jeśli w czem pobłądzę, to z własnej winy.

— Listy już mam popisane, jeno kilka zostaje. Kiedy chcesz ruszyć?

— Dziś jeszcze! Jak najprędzej!…

— Nie maszże jakiej prośby do mnie?

— W. ks. mość!… — zaczął Kmicic.

I urwał nagle.

Słowa z trudnością wychodziły mu z ust, a na twarzy malował się przymus i zmieszanie.

— Mów śmiało! — rzekł hetman.

— Proszę, — rzekł Kmicic, — aby tu miecznik rosieński i ona… jakowej krzywdy nie doznali!…

— Bądź pewien. Ale to widzę, że ty tę dziewkę jeszcze miłujesz?…

— Nie może być! — rzekł Kmicic. — Zali ja wiem!… Godzinę ją miłuję, godzinę nienawidzę… Dyabeł jeden wie! Skończyło się wszystko, jakom rzekł… jedna męka została… Nie chcę ja jej, ale nie chcę, by ją inny brał… W. ks. mość niech tego nie dopuści… Sam nie wiem, co gadam… Jechać mi, jechać jak najprędzej! Niech w. ks. mość nie zważa na moje słowa. Bóg mi wróci rozum, jeno za bramę wyjadę…

— Rozumiem to, że póki zczasem afekt nie ostygnie, to choć się samemu nie chce, przecie parzy myśl, że inny weźmie. Ale bądź o to spokojny, bo nikogo tu nie dopuszczę, a wyjechać ztąd, nie wyjadą. Wkrótce