Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ginus. — Jak Bóg zechce, to przeprowadzi, a nie, to w niebie nagrodzi.
— Ale pierwej cię pochwycą, mękami zmorzą i śmierć okrutną zadadzą. Człeku, czyś rozum stracił? — mówił Zagłoba.
— A tak i pójdę, brateńku — odparł ze słodyczą Litwin.
— Ptakby nie przeleciał, bo z łukuby go ustrzelili. Okopali nas naokoło, jako jaźwca w jamie.
— A tak i pójdę! — powtórzył Litwin. — Ja Bogu wdzięczność winien, że mnie ślub spełnić pozwolił.
— No, widzicie go! patrzcie się na niego! — wołał zdesperowany Zagłoba. — To lepiej każ sobie od razu głowę uciąć i z armaty na tabor wystrzelić, bo w ten tylko sposób mógłbyś się między nimi przecisnąć.
— Już pozwólcie, dobrodzieje! — rzekł Litwin składając ręce.
— O nie! nie pójdziesz sam, bo i ja pójdę z tobą — rzekł Skrzetuski.
— I ja z wami! — dodał Wołodyjowski, uderzając się po szabelce.
— A niechże was kule biją! — zawołał, porwawszy się za głowę, Zagłoba — niechże was kule biją z waszem „i ja, i ja!“ z waszą determinacyą. Mało im jeszcze krwi, mało zaguby, mało kul! Niedość im tego, co się tu dzieje, chcą pewniej szyje pokręcić. Idźcieże do kaduka i dajcie mnie spokój. Bodaj was usiekli...
To rzekłszy, począł się kręcić po namiocie, jak błędny.
— Bóg mnie karze — wołał — żem się z wichrami wdawał, zamiast żyć w zacnej kompanii statecznych ludzi. Dobrze mi tak!