Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A od czego fortele? — rzekł Zagłoba — i jeden już mi do głowy przychodzi.
— Jaki? jaki? — pytał starosta.
— A owo codzień bierzemy po garści jeńców. Żeby tak którego przekupić? Niechby udał, że od nas uciekł — a potem ruszył do króla.
— Muszę o tem z księciem pomówić — rzekł starosta.
Pan Longinus zamyślił się głęboko, aż czoło pokryło mu się bruzdami, i cały czas siedział milczący — nagle podniósł głowę i rzekł ze zwykłą sobie słodyczą:
— Ja się podejmę przekraść przez kozaków.
Rycerze, usłyszawszy te słowa, porwali się zdumieni z miejsc, pan Zagłoba usta otworzył, Wołodyjowski począł ruszać wąsikami raz po razu, Skrzetuski przybladł, a starosta krasnostawski uderzył się po aksamicie i zakrzyknął:
— Waćpan podjąłbyś się tego dokonać?
— Czyś waść rozważył co mówisz? — rzekł Skrzetuski.
— Dawno rozważyłem — rzekł Litwin — bo już to nie od dziś między rycerstwem mówią, że trzeba dać znać królowi jegomości o naszem położeniu. A ja, słysząc to, myślałem sobie w duchu: niechby mnie Bóg najwyższy pozwolił ślub mój spełnić, zarazbym poszedł. Ja lichy człek, co ja znaczę? co mnie będzie za szkoda, chociaż usieką po drodze?
— Ależ usieką bez pohyby! — zawołał Zagłoba. — Słyszałeś waść, co pan starosta mówił, że to śmierć oczywista?
— Tak i co z tego, brateńku — rzekł pan Lon-