Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Daj, bo zimno! — rzekł Skrzetuski.
— Pij do pana Longina.
— Przechera z ciebie, panie Michale — rzekł Zagłoba — aleś chłop setny i to masz do siebie, że sobie odejmiesz, a drugiemu oddasz. Niechby się święciły te kury, coby takich żołnierzów, jak ty, z piasku wygrzebywały, ale ich na świecie podobno niemasz i nie o tobie myślałem.
— To weź waćpan od pana Podbipięty, nie chcę cię krzywdzić — rzekł pan Michał.
— Co waćpan robisz, zostawże i mnie! — wołał z przestrachem Zagłoba, spoglądając na pijącego Litwina — czego tak głowę zadzierasz? Bodaj ci tak już została! Za długie masz kiszki, nie łatwo je nalejesz. Leje jak w spruchniałą sosnę. Żeby cię usiekli!
— Ledwiem co przechylił — rzekł pan Longinus, oddając manierkę.
Pan Zagłoba przechylił lepiej i wypił do reszty; poczem parsknął i tak mówił:
— Cała to pociecha, że jeżeli się skończy nasza mizerya, a Bóg pozwoli zdrowo wynieść głowy z tych terminów, to sobie we wszystkiem wynagrodzimy. Jużci nam jakoweś chleby obmyślą. Ksiądz Żabkowski umie dobrze zjeść, ale go w kozi róg zapędzę.
— A co to za verba veritatis usłyszeliście dziś z księdzem Żabkowskim od Muchowieckiego? — pytał pan Michał.
— Cicho! — rzekł Skrzetuski — ktoś tu się z majdanu zbliża.
Umilkli, wtem jakaś ciemna postać stanęła koło nich i przyciszony głos spytał:
— A czuwacie?