Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a mój brzuch nie czółno. Zawsze miałem abominacyą do wody, a cóż dopiero do takiej, w której chłopska padlina moknie...
— Cicho waść! — rzekł pan Michał.
— Waść sam cicho! Nie większyś od kiełbia i umiesz pływać, to ci łatwo. Powiem nawet, że niewdzięcznie ze strony księcia, żeby mi jeszcze po zabiciu Burłaja nie dać spokoju. Dość już Zagłoba zrobił, niech jeno każdy tyle zrobi, a Zagłobie dajcie spokój, bo pięknie będziecie wyglądali, jak go nie stanie. Na Boga! jeżeli wpadnę w jaką dziurę, wyciągnijcieże mnie waćpanowie za uszy, bo się zaraz zaleję.
— Cicho waść! — rzekł Skrzetuski. — Kozacy tam siedzą w tych ziemnych zakrywach, jeszcze cię usłyszą.
— Gdzie? co waćpan gadasz?
— A tam, w onych kopcach, pod darnią.
— Tego jeszcze brakowało. Niechże to jasne pioruny zatrzasną!
Resztę słów stłumił pan Michał, położywszy Zagłobie dłoń na ustach, bo zakrywki były już ledwie o pięćdziesiąt kroków odległe. Szli wprawdzie cicho rycerze, ale woda chlupotała im pod nogami; szczęściem deszcz znowu zaczął padać i szum jego głuszył stąpania.
Straży przy nakrywkach nie było. Któż bowiem spodziewałby się wycieczki po szturmie i po takiej burzy, która jakby jeziorem rozdzieliła walczących.
Pan Michał z panem Longinem skoczyli naprzód i pierwsi doszli do kopca. Mały rycerz puścił szablę na sznurek, złożył dłonie do ust i począł wołać:
— Hej, ludy!
— A szczo? — ozwały się ze środka głosy mołoj-