Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeden Bóg — mruknął. — Lew jest w sercu tego giaura.
I po chwili milczenia dodał:
— Wolałbym z nim stać, niż z tobą.
Chmielnicki zadrżał. Ciężko on opłacał niezbędną przyjaźń tatarską, a do tego jeszcze nie był pewien straszliwego sojusznika. Lada fantazya chanowa — i wszystkie ordy mogły się zwrócić przeciw kozactwu, które wówczas byłoby zgubione bez ratunku. A przytem wiedział Chmielnicki jeszcze i to, że chan pomagał mu wprawdzie dla łupów, dla darów, dla nieszczęsnego jasyru, uważając się jednak za prawowitego monarchę, wstydził się w duszy stawać po stronie buntu przeciw królowi, po stronie takiego „Chmiela“ przeciw takiemu Wiśniowieckiemu.
Hetman kozacki upijał się częstokroć, nietylko z nałogu, ale i z desperacyi...
— Wielki monarcho! — rzekł — Jarema twój wróg. On to Tatarom odjął Zadnieprze, on pobitych murzów, jako wilków po drzewach, na postrach wieszał; on na Krym chciał iść ogniem i mieczem...
— A wy to nie czyniliście szkód w ułusach? — pytał chan.
— Jam twój niewolnik.
Sine wargi Tuhaj-beja poczęły drgać i kły błyskać; miał on między kozakami śmiertelnego wroga, który swego czasu cały czambuł w pień mu wyciął i samego ledwie nie schwytał. Nazwisko jego cisnęło mu się teraz do ust z nieubłaganą siłą mściwych wspomnień, więc nie wytrzymał i począł warczeć z cicha;
— Burłaj! Burłaj!
— Tuhaj-beju! — rzekł natychmiast Chmielnicki —