Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niecił pożary; pewnie to sam Chmielnicki z kozakami i całą ordą się zbliża.
Jakoż nie były to czcze domysły, już bowiem pan Sierakowski przywiózł poprzedniego dnia wiadomość, że hetman zaporoski i chan tuż za komunikiem następują, czekano więc ich na pewno. Żołnierze, co do jednego, byli na okopach; lud na dachach i wieżach. Wszystkie serca biły niespokojnie. Niewiasty szlochały po kościołach, wyciągając ręce do Najświętszego Sakramentu. Gorsze od wszystkiego oczekiwanie przygniotło niezmiernym ciężarem miasto, zamek i obóz.
Ale nie trwało długo. Noc jeszcze nie zapadła zupełnie, gdy na widnokręgu ukazały się pierwsze szeregi kozackie i tatarskie, za niemi drugie, trzecie, dziesiąte, setne, tysiączne. Rzekłbyś: wszystkie lasy, chaszcze zerwały się nagle z korzeni i idą na Zbaraż. Napróżno oczy ludzkie szukały końca tych szeregów; jak wzrok sięgnął, czerniło się mrowie ludzkie i końskie, ginące w dymach i łunach oddalenia. Szli jak chmury, albo jak szarańcza, która całą okolicę ruchomą, straszliwą masą pokryje. Przed niemi szedł groźny pomruk głosów ludzkich, jak wicher szumiący w boru, wśród wierzchołków starych sosen. Poczem zatrzymawszy się o ćwierć mili, poczęli się rozkładać i zapalać nocne ogniska.
— Widzicie ognie — szeptali żołnierze — dalej idą, niż koń jednym tchem doleci.
— Jezus, Marya! — mówił do Skrzetuskiego Zagłoba. — Mówię waćpanu, że lew jest we mnie i trwogi nie czuję, ale wolałbym, żeby ich jasne pioruny wszystkich do jutra zatrzasnęły. Jak mi Bóg miły, że ich za wiele. Już chyba i na dolinie Józafata większego tłoku nie będzie. I powiedz waćpan, o co tym złodziejom cho-