Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty wczoraj i odjechał. Za nic mi była bez ciebie ochota.
— Taki miał rozkaz — wtrącił Kisiel.
— Już ty mnie wojewodo, nie gadaj. Znaju ja joho — i wiem, że on nie chciał patrzeć, jak wy mnie cześć wyrządzali. Oj, ptak to! Ale coby innemu nie uszło, to jemu ujdzie, bo ja jego miłuję, on mój druh serdeczny.
Kisiel otworzył oczy szeroko ze zdumienia, hetman zaś zwrócił się nagle do Skrzetuskiego:
— A ty wiesz, za co ja ciebie miłuję?
Skrzetuski potrząsnął głową.
— Myślisz, że za to, że ty postronek za Omelnikiem przeciął, kiedy ja był lichy człowiek i kiedy mnie jak zwierza ścigali? Otóż nie za to. Ja tobie dał wtedy pierścień z prochem z grobu Chrysta. Ale ty rogata dusza, mnie tego pierścienia nie pokazał, kiedy ty był w moich rękach — no, ja ciebie i tak puścił — i kwita. Nie za to cię teraz miłuję. Inną ty mnie przysługę oddał, za którą ty mój druh serdeczny i za którą ja tobie wdzięczność winien.
Skrzetuski spojrzał z kolei ze zdziwieniem na Chmielnickiego.
— Widzisz, jak się dziwią — rzekł, jakby do kogoś czwartego, hetman — to ja tobie przypomnę, co mnie w Czehrynie powiadali, gdym tam z Bazawłuku z Tuhaj-bejem przyszedł. Pytałem ja sam wszędy o niedruha mojego Czaplińskiego, któregom nie znalazł — ale mnie powiedzieli, co ty jemu uczynił po naszem pierwszem spotkaniu, że ty jego za łeb i za hajdawery ułapił i drzwi nim wybił i okrwawił jak sobakę — ha!
— Istotnie to uczyniłem — rzekł Skrzetuski.