Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze — odrzekł Kisiel — a czerń rozeszła się już?
— Poszli; obiecali jutro wrócić.
— Bardzo nacierali?
— Okrutnie, ale kozacy Dońca zabili ich kilkunastu. Jutro obiecali nas spalić.
— Dobrze, niech ten kozak wejdzie.
Po chwili drzwi się otwarły i jakaś wysoka, czarnobroda postać stanęła w progu izby.
— Kto jesteś? — pytał Kisiel.
— Jan Skrzetuski, porucznik husarski księcia wojewody ruskiego.
Kasztelan Brzozowski, pan Kulczyński i łowczy Krzetowski porwali się z ław. Wszyscy oni służyli ostatniego roku z księciem pod Machnówką i Konstantynowem i znali pana Jana doskonale, Krzetowski był mu nawet powinowatym.
— Prawda! prawda! toż że to pan Skrzetuski? — powtarzali.
— Co tu robisz? i jakeś się do nas dostał? — pytał Krzetowski, biorąc go w ramiona.
— W chłopskiem przebraniu, jak waszmościowie widzicie — rzekł Skrzetuski
— Mości wojewodo — wołał kasztelan Brzozowski — toć to jest najprzedniejszy rycerz z pod chorągwi wojewody ruskiego, sławny w całem wojsku.
— Witam go też wdzięcznem sercem — rzekł Kisiel — i widzę, że wielkiej to rezolucyi musi być kawaler, skoro się do nas przedarł.
Poczem do Skrzetuskiego:
— Czego od nas żądasz?