Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzi mi się, że za łaską Bożą jutra jeszcze dożyjemy.
— Może też i Chmielnicki nadeszle liczniejszą asystencyą, bo z tą nie dojdziemy — rzekł pan Śmiarowski.
Pan Zieleński, podczaszy bracławski, uśmiechnął się gorzko:
— Ktoby to rzekł, że komisarzami pokojowymi jesteśmy!
— Posłowałem nieraz do Tatar — mówił pan chorąży nowogrodzki — ale takiego posłowania nie zaznałem póki życia. Więcej w naszych osobach Rzeczpospolita kontemptu doznaje, niż pod Korsuniem i Piławcami doznała. Mówię też waszmościom: wracajmy, bo o układach niema co i myśleć.
— Wracajmy — powtórzył jak echo pan Brzozowski, kasztelan kijowski. — Nie może pokój stanąć, niech będzie wojna.
Kisiel podniósł powieki i utkwił szklane oczy w kasztelanie.
— Żółte wody, Korsuń, Piławce! — rzekł głucho.
I umilkł, a za nim umilkli wszyscy — jeno pan Kulczyński, skarbnik kijowski, począł odmawiać głośno różaniec, a pan łowczy Krzetowski za głowę się obu rękoma chwycił i powtarzał:
— Co za czasy! co za czasy! Boże zmiłuj się nad nami.
Wtem drzwi się otwarły i Bryszowski, kapitan dragonów biskupa poznańskiego, dowodzący konwojem, wszedł do izby.
— JW. wojewodo — rzekł — jakiś kozak pragnie widzieć Ichmość panów komisarzy.