Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Broni się jeszcze! — pomyślał.
— Broni się jeszcze! — szeptali panowie Sieliccy i Charłamp.
— Już przyparty do wydmy — dodał cicho Kuszel.
Zagłoba znów otworzył oko i spojrzał.
Plecy Wołodyjowskiego opierały się prawie o wydmę, ale widocznie nie był dotąd ranny, jeno rumieńce na jego twarzy stały się żywsze, a kilka kropel potu wystąpiło mu na czoło.
Serce Zagłoby zabiło nadzieją.
— Przecie i z pana Michała gracz nad gracze — pomyślał — a i tamten znuży się nareszcie.
Jakoż twarz Bohuna stała się blada, pot perlił mu także czoło, ale opór podniecał tylko jego wściekłość: białe kły błysnęły mu z pod wąsów, a z piersi wydobywało się chrapanie wściekłości.
Wołodyjowski nie spuszczał go z oka i bronił się ciągle.
Nagle, poczuwszy za sobą wydmę, zebrał się w sobie — już patrzącym zdało się, że padł, a on tymczasem pochylił się, skurczył, przysiadł — i rzucił całą swoją osobą, niby kamieniem, w pierś kozaka.
— Atakuje! — wykrzyknął Zagłoba.
— Atakuje! — powtórzyli inni.
Tak było w istocie: watażka cofał się teraz, a mały rycerz, poznawszy już całą siłę przeciwnika, nacierał tak żwawo, że świadkom dech zamarł w piersi; widocznie poczynał się rozgrzewać — małe oczki sypały skry; przysiadał i zrywał się, zmieniał w jednem mgnieniu pozycye, zataczał kręgi naokół watażki i zmuszał go do obracania się na miejscu.
— O mistrz! o mistrz! — wołał Zagłoba.