kim żyw, nie będę widział. Kiedy się szarfą waćpanny do bitwy przepasze — strach, co dokazuje. Znajdzie on swoje trzy głowy, bądź waćpanna spokojna.
— Niechże każdy znajdzie to, czego szuka — rzekła z westchnieniem Anusia.
Za nią westchnął pan Wołodyjowski i wzrok podniósł ku górze, gdy nagle spojrzał ze zdziwieniem w jeden kąt izby.
Z tego kąta patrzyła na niego jakaś twarz gniewna, zapalczywa, a całkiem mu nieznana, zbrojna w olbrzymi nos i wąsiska do dwóch wiech podobne, które poruszały się szybko jakby z tłumionej pasyi.
Można się było przestraszyć tego nosa, tych oczu i wąsów, ale mały pan Wołodyjowski wcale nie był łatwo płochliwy, więc jako się rzekło, zdziwił się tylko i zwróciwszy się do Anusi, pytał:
— Co to za jakowaś figura, ot, tam w kącie, która spogląda na mnie tak, jakby mnie z kretesem połknąć chciała i wąsiskami rusza, jako właśnie stary kot przy pacierzu.
— To? — rzekła Anusia, ukazując białe ząbki — to jest pan Charłamp.
— Cóż to za poganin?
— Wcale to nie poganin, jeno z chorągwi pana wojewody wileńskiego, rotmistrz petyhorski, któren nas aż do Warszawy odprowadza i tam na wojewodę ma czekać. Niech pan Michał jemu w drogę nie włazi, bo to wielki ludojad.
— Widzę ja to, widzę. Ale skoro to ludojad — przecie są tłustsi odemnie, dlaczegóż na mnie, nie na innych zęby ostrzy?
— Bo... rzekła Anusia i zachychotała z cicha.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/143
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.