Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zak. — Trzymać drabiny, spisami podpierać, przynieść snopów na łby i dalej... Musimy go dostać!
To rzekłszy, ruszył w górę, a razem z nim dwóch towarzyszów, szczeble poczęły się łamać, drabiny wygięły się jeszcze mocniej, ale przeszło dwadzieścia krzepkich rąk pochwyciło je za drągi, w górze popodpierano spisami. Inni powtykali ostrza spis w otwór, by cięcia szabli zahamować.
W kilka chwil później trzy nowe ciała spadły na głowy stojącym w dole.
Pan Zagłoba, rozgrzany tryumfem, ryczał jak bawół i zionął takie przekleństwa, jakich świat nie słyszał i od jakich dusze niezawodnie zamarłyby w mołojcach, gdyby nie to, że wściekłość poczęła ich ogarniać. Niektórzy kłóli spisami strop, inni darli się na drabinę, chociaż w czeluści czekała śmierć pewna. Nagle krzyk się zrobił przy drzwiach i do chlewa wpadł sam Bohun.
Był bez czapki, tylko w szarawarach i koszuli, w ręku miał gołą szablę, w oczach płomień.
— Przez dach, psiawiary! — krzyknął. — Poszycie rozerwać i żywcem brać.
A Zagłoba, ujrzawszy go, ryczał.
— Chamie, pójdź-no tu tylko. Nos i uszy ci obetnę, gardła nie wezmę, bo to kata własność. A co! tchórz cię obleciał? boisz się, parobku? Związać mi tego szelmę, a łaskę znajdziecie. Cóż, wisielcze, cóż kukło żydowska? sam tu! Wychyl jeno łba na strop. Chodź, chodź, będę ci rad — poczęstuję tak, żeć się przypomni i twój ojciec dyabeł i twoja mać gamratka.
Tymczasem krokwie dachu jęły trzeszczeć. Widocznie mołojcy dostali się nań i teraz rwali już poszycie.