Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedząc, o co idzie. Szable poczęły szczękać, tumult lada chwila mógł zmienić się w walną bitwę ogólną. Na szczęście towarzysze Łaszcza, widząc, iż coraz przybywało wiśniowiecczyków, wytrzeźwiawszy ze strachu, porwali pana strażnika i poczęli z nim uchodzić.
I z pewnością, gdyby pan strażnik miał do czynienia z innem, mniej karnem wojskiem, byliby go roznieśli na szablach w drobne szmaty, ale stary Zaćwilichowski, oprzytomniawszy, krzyknął tylko „stój!“ i szable schowały się do pochew.
Niemniej zawrzało w całym obozie, a echo tumultu doszło do uszu książęcych, zwłaszcza iż pan Kuszel, będący na służbie, wpadł do izby, w której książę z wojewodą kijowskim, ze starostą stobnickim i panem Denhofem obradował — i krzyknął:
— Mości książę, żołnierze szablami się sieką!
W tej chwili pan strażnik koronny, blady i bezprzytomny z wściekłości, ale już trzeźwy, wleciał jak bomba.
— Mości książę, sprawiedliwości! — wołał. — W tym obozie jak u Chmielnickiego, ni na krew, ni na godność względu nie mają! Szablami dygnitarzy koronnnych sieką! Jeśli mi W. K. M. sprawiedliwości nie wymierzysz, na gardło nie skażesz, to ja sam sobie ją wymierzę.
Książę porwał się z za stołu.
— Co się stało? kto waszmości pana napastował?
— Twój oficer — Skrzetuski.
Prawdziwe zdumienie odbiło się na twarzy księcia.
— Skrzetuski?
Nagle drzwi się otworzyły i wszedł Zaćwilichowski.