Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/008

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Horpyna! — rzekł po chwili.
— Czego?
— Ty czarownica, ty musisz wiedzieć: czy prawda, że jest takie ziele, że jak się go kto napije, to musi pokochać? Lubystka, czy jak?
— Lubystka. Ale na twoją biedę nic i lubystka nie poradzi. Jeśliby kniaziówna innego nie kochała, to tylko dać jej się napić, ale jeśli kocha, to wiesz, co się stanie?
— Co?
— To jeszcze bardziej tego innego pokocha.
— Przepadnijże ty ze swoją lubystką! Umiesz ty źle wróżyć, a poradzić nie umiesz.
— To słuchaj: znam ja inne ziele, co w ziemi rośnie. Kto się go napije, dwa dni i dwie nocy jak pień leży, o świecie nie wie. Tego ja jej ziela dam — a potem...
Kozak zatrząsł się na siodle i utkwił w czarownicy swe świecące w ciemności oczy.
— Co ty kraczesz? — spytał.
— Taj hodi! — zawołała wiedźma i wybuchnęła ogromnym, podobnym do rżenia klaczy, śmiechem.
Śmiech ów rozległ się złowrogim echem w rozpadlinach jarów.
— Suko! — rzekł watażka.
Poczem oczy jego gasły stopniowo, popadał znów w zamyślenie, nakoniec począł mówić, jakby sam do siebie:
— Nie, nie! Kiedy my Bar brali, ja pierwszy wpadł do klasztoru, by jej przed pijanicami bronić i łeb strzaskać każdemu, ktoby się jej dotknął, a ona się nożem pchnęła — i teraz o Bożym świecie nie wie. Dotknę