Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mawiałem z Bogiem i własnem sumieniem, co mnie uczynić należy: oznajmuję przeto waszmościom, a wy oznajmijcie całemu rycerstwu, iż dla dobra ojczyzny i zgody potrzebnej w czasach klęski, poddaję się pod komendę regimentarzów.
Głuche milczenie zapanowało w zgromadzeniu.



W południe tegoż dnia, na podworcu zamkowym stało trzystu Wierszułowych Tatarów, gotowych do drogi z panem Skrzetuskim, a na zamku książę wyprawiał obiad starszyźnie wojskowej, który zarazem miał być pożegnalną ucztą dla naszego rycerza. Posadzono go tedy przy księciu, jako „pana młodego“, a za nim zaraz siedział pan Zagłoba, gdyż wiedziano, iż jego to sprawność i odwaga ocaliły „pannę młodą“ z ostatniej toni. Książę był wesół, bo brzemię z serca zrzucił i wznosił kielichy na pomyślność przyszłego stadła. Ściany i okna drżaly od krzyków rycerzy. W przedpokojach czyniła wrzawę służba, między którą Rzędzian rej wodził.
— Mości panowie! — rzekł książę — niechże ten trzeci kielich będzie dla przyszłej konsolacyi. Walne to gniazdo. Daj Bóg, aby jabłka nie popadały daleko od jabłoni. Niech z tego Jastrzębca godne rodzica Jastrzębczyki się rodzą!
— Niech żyją! niech żyją!
— Na podziękowanie! — wołał Skrzetuski, wychylając ogromny kielich małmazyi.
— Niech żyją! niech żyją!
— Crescite et multiplicamini!