Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bóg nam nad hetmanami wiktoryą nagrodził, ale on gorszy od hetmanów i od wszystkich królewiąt, dyabelski syn, samą nieprawdą żyjący. Na którego, gdybym ja sam ruszył, tedyby on w Warszawie, przez przyjaciół swych, krzyczeć nie omieszkał, iż pokoju nie chcemy, i przed Jego królewską Mością niewinność nasząby oskarżał. Co aby się nie stało, potrzeba, iżby król Jegomość i cała Rzplita wiedziała, iż ja wojny nie chcę i cicho siedzę, a on pierwszy na nas wojną nastaje — przeto ja ruszyć nie mogę, bo i do układów z panem wojewodą bracławskim zostać muszę, ale by on, dyabelski syn, siły naszej nie złamał, trzeba mu się zastawić i potęgę jego tak zgubić, jakeśmy pod Żółtemi wodami i pod Korsuniem niedrugów naszych, panów hetmanów zgubili. O to więc proszę, abyście waszmościowie na niego na ochotnika ruszyli, a ja do króla Jegomości pisać będę, iż to się stało bezemnie i dla koniecznej obrony naszej przed jego, Wiśniowieckiego, nieżyczliwością i napaścią.
Głuche milczenie panowało w zgromadzeniu.
Chmielnicki mówił dalej:
— Który tedy z waszmościów na ów przemysł wojenny wyjdzie, temu ja wojska dosyć dam, dobrych mołojców, i armatę dam i ludu ognistego, aby z pomocą bożą, niedruga naszego mógł znieść i wiktoryą nad nim otrzymać...
Ani jeden z pułkowników nie wysunął się naprzód.
— Sześćdziesiąt tysięcy wybranego komunika dam! — rzekł Chmielnicki.
Cisza.
A przecież byli to wszystko nieustraszeni wojownicy, których okrzyki wojenne odbijały się nieraz o mury