Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szedł, wrócił pierwszy nad ranem, a wróciwszy, udał się natychmiast do księcia.
— Co tam? — spytał Jeremi.
— Mości książę, lasy się palą.
— Podpalone?
— Tak jest. Schwytałem kilku ludzi, którzy wyznali, iż Chmielnicki wysłał ochotnika, któryby za waszą książęcą mością szedł, a ogień, jeśli wiatr będzie pomyślny, podkładał.
— Żywcemby nas chciał upiec, bitwy nie staczając. Dawać tu tych ludzi!
Za chwilę przyprowadzono trzech czabanów, dzikich, głupich, przestraszonych, którzy natychmiast przyznali się, iż istotnie kazano im lasy podpalić.
Wyznali także, że i wojska były już za księciem wyprawione, ale te szły ku Czernihowu inną drogą, bliżej Dniepru.
Tymczasem przybyły i inne podjazdy, a każdy przywiózł tęż samą wieść:
— Lasy się palą.
Ale książę nie zdawał się tem bynajmniej trwożyć.
— Pogański to sposób — rzekł — ale nic potem! Ogień nie przejdzie za rzeki, idące do Trubieży.
Jakoż istotnie do Trubieży, wzdłuż której posuwał się ku północy tabor, wpadało tyle rzeczek, tworzących tu i owdzie szerokie bagna, iż nie było obawy, aby ogień mógł się przez nie przedostać. Potrzeba było chyba za każdą z nich na nowo bór podpalać.
Podjazdy sprawdziły wkrótce, iż tak czyniono. Codziennie też sprowadzały podpalaczów, którymi ubierano sosny przydrożne.
Ogień szerzył się gwałtownie, ale wzdłuż rzeczek