Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znacznie w potęgę urosnąć, przez szlachtę, zbiegów wojska koronnego i poczty pańskie. Zaczem nazajutrz rano udał się w dalszą drogę.
Za Perejasławiem weszły wojska w olbrzymie, głuche lasy, ciągnące się wzdłuż biegu Trubieży aż do Kozielca i dalej pod sam Czernihów. Był to schyłek maja — upały straszliwe. W lasach, miasto chłodu, było tak duszno, iż ludziom i koniom powietrza brakło do oddechu. Bydło, prowadzone za taborem, padało co krok, lub zwietrzywszy wodę, biegło ku niej jak szalone, przewracając wozy i powodując zamieszanie. Zaczęły też i konie padać, zwłaszcza w ciężkiej jeździe. Noce były nieznośne dla niezmiernej ilości robactwa i zbyt silnego zapachu żywicy, którą z powodu upałów drzewa roniły obficiej, niż zwykle.
Wleczono się tak cztery dni, nakoniec piątego upał stał się nadnaturalny. Gdy przyszła noc, konie zaczęły chrapać, a bydło ryczeć żałośnie, jakoby przewidując jakieś niebezpieczeństwo, którego ludzie nie mogli się jeszcze domyśleć.
— Krew wietrzą! — mówiono z taboru, między tłumami uciekających rodzin szlacheckich.
— Kozacy gonią nas! bitwa będzie!
Na te słowa niewiasty podniosły lament — wieść doszła do czeladzi, wszczął się popłoch i zamieszanie — wozy jęły się prześcigać wzajemnie, albo zjeżdżać z traktu na oślep w las, w którym więzły między drzewami.
Ale ludzie przysłani przez księcia przywrócili szybko porządek. Rozesłano na wszystkie strony podjazdy, by się przekonać, czy rzeczywiście jakie niebezpieczeństwo nie groziło.
Pan Skrzetuski, który na ochotnika z wołoszą po-