Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/083

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A jakże. Nieszczęśliwa, bo nasza chłopska dola!
— Ale mówią, że koniec będzie?
— W Kijowie pismo od Chrysta na ołtarzu znaleźli, że będzie wojna straszna i okrutna i wielkie krwi przelanie na całej Ukrainie.
Podkole otaczające ławę, na której siedział pan Zagłoba, ścieśniło się jeszcze bardziej.
— Mówicie, że pismo było?
— Było, jako żywo! O wojnie, o krwi przelaniu... Ale nie mogę mówić więcej, bo mi staremu biednemu w gardle już zaschło.
— Macie, ojcze, miarkę gorzałki, a mówcie, coście na świecie słyszeli. Wiemy i my, że dziady wszędy bywają i wszystko znajut. Bywały już u nas, taj kazały, szczo na paniw przyjdzie od Chmiela czarna godzina. No, tak my kosy i spisy kazali sobie robić, aby nie byli ostatni, ale teraz nie wiemy, zaczynać-li już, czy pisma od Chmiela czekać.
Zagłoba wychylił miarkę, posmakował, potem pomyślał chwilę i rzekł:
— A kto wam mówi, że czas zaczynać?
— My sami chcemy.
— Zaczynać! zaczynać! — ozwały się liczne głosy. — Koły zaporożci paniw pobyły, tak zaczynać.
Kosy i spisy zatrzęsły się w krzepkich rękach i wydały brzęk złowrogi.
Poczem nastała chwila milczenia, jeno młoty w kuźnicy biły. Przyszli rezunowie czekali, co powie did. Dziad myślał, myślał, wreszcie spytał:
— Czyi wy ludzie?
— My kniazia Jaremy.
— A kogóż wy będziecie ryzały?