— Tak jest: Bohunowi nic on nie zawinił.
— Musimy go zostawić, inaczej zginiemy — i pan Skrzetuski z nami. Śpiesz się waćpanna.
Z temi słowy pan Zagłoba opuścił izbę i udał się wprost do Bohuna.
Watażka blady był i osłabiony, ale oczy miał otwarte.
— Lepiej ci? — spytał Zagłoba.
Bohun chciał przemówić i nie mógł.
— Nie możesz mówić?
Bohun poruszył głową na znak, że nie może, ale w tej samej chwili cierpienie wyryło się na jego twarzy. Rany od ruchu zabolały go widocznie.
— To i krzyczećbyś nie mógł?
Bohun oczyma tylko dał znać, że nie.
— Ani się ruszyć?
— Ten sam znak.
— To i lepiej, bo nie będziesz ani mówił, ani krzyczał, ani się ruszał, a ja tymczasem z kniaziówną do Łubniów pojadę. Jeśli ci jej nie zdmuchnę, to się pozwolę starej babie w żarnach na osypkę zemleć. Jakto, łajdaku? myślisz, że nie mam dosyć twojej kompanii, że się będę dłużej z chamem pospolitował? O niecnoto, myślałeś, że dla twego wina, dla twoich kości i twoich chłopskich amorów zabójstwa będę czynił i do rebelii z tobą pójdę? Nic, nic z tego, gładyszu.
W miarę, jak pan Zagłoba perorował, czarne oczy watażki roztwierały się szerzej i szerzej. Czy śnił, czy była to jawa, czy żart pana Zagłoby?
A pan Zagłoba mówił dalej:
— Czegóż ślepie wytrzeszczasz, jak kot na sperkę? Czy myślisz, że tego nie uczynię? Może się każesz po-
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/043
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.