Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tedy, trzymając się pod boki i radość biła mu z oblicza, oświeconego jasno blaskiem pożaru.
— Ot, wojna skończona! ot, fala u progu rozbita! — myślał. — Pan Czarniecki miał słuszność: niepożytą jest siła Rzeczypospolitej, niezachwianą jej potęga.
A gdy tak myślał, duma rozsadzała mu piersi; nie nizka duma, płynąca ze spodziewanego nasycenia zemsty, z upokorzenia wroga, ani z odzyskania wolności, której za chwilę już się spodziewał, ani z tego, że czapkowano przed nim teraz, ale czuł się dumnym, że jest synem Rzeczypospolitej zwycięskiej, przepotężnej, o której bramy wszelka złość, wszelki zamach, wszelkie ciosy tak rozbijają się i kruszą, jako mocy piekielne o bramy nieba. Czuł się dumnym, jako szlachcic-patryota, że w zwątpieniu został pokrzepion, a w wierze nie zawiedzion. Zemsty już nie pragnął.
— Pogromiła jak królowa, przebaczy jak matka — myślał.
Tymczasem huk dział zmienił się w grzmot nieustający.
Kopyta końskie zaszczękały znów po pustych ulicach. Na rynek wleciał jak piorun, na nieosiodłanym koniu, kozak bez czapki, w jednej koszuli, z twarzą rozciętą mieczem i buchającą krwią. Wleciał, konia osadził, ręce rozkrzyżował i chwytając oddech otwartemi usty, krzyczeć począł:
— Chmiel bije Lachiw! Pobyty jasno welmożny pany, hetmany i pułkownyki, łycari i kawalery!
To rzekłszy, zachwiał się i na ziemię runął. Mirhorodcy skoczyli mu na pomoc.
Płomień i bladość przeleciały przez oblicze pana Skrzetuskiego.